Zastanawialiście się kiedyś kim jest dla Was córka Waszego brata, czy siostra Waszej żony? Przyszło Wam do głowy, że określenia na członków rodziny są skomplikowane? Teść, zięć, szwagier, siostrzeniec, kuzyn itd. – to zbyt wiele? W staropolskich rodach, w których stopnie pokrewieństwa w rodzinie były niezwykle istotne, nazewnictwo było wielokrotnie bardziej skomplikowane.

Dla arystokracji i szlachty było bowiem niezwykle ważne czy dany członek rodu jest w linii po mieczu czy po kądzieli, a także czy należy do rodziny poprzez ślub czy krew. Stąd każdy szlachcic musiał się doskonale orientować w terminach takich jak: naciot, zełwa, sneszka, świekier, szurzy, paszenog i wielu innych.

Zacznijmy od podziału na linię po mieczu i po kądzieli. Linia po mieczu, to oczywiście strona ojca rodziny, a po kądzieli matki. Tak więc babka i dziadek, rodzice ojca, będą po mieczu, a rodzice matki – po kądzieli. Podobnie z wujostwem i stryjostwem. Dziś, kiedy mówimy „wuj Maciej”, nie mamy pojęcia czy jest on ze strony matki czy ojca, ani nie wiemy czy płynie w nim nasza krew. Wynika to z tego, że dziś nie ma to większego znaczenia. W dawnych zaś czasach „wuj” dokładnie określał położenie w rodzie, tak samo jak „stryj” czy „naciot”. Wiadomo było komu należą się herby, nazwiska, tytuły czy spadki.

Dla jasności przedstawiłem Wam powyżej diagram stopni pokrewieństwa. Czasami dodatkowa nazwa podana jest w nawiasie. Chodzi o to, że te nazwy są relacyjne i odnoszą się zawsze do jednej osoby. Skoro tam mamy i męża, i żonę to też relacje będą się różniły względem każdego z nich. Przejdźmy zatem do szczegółów.

Załóżmy, że rotmistrz Rutkowski żeni się z panną Sobańską. Jego rodzina jest spora, więc układa sobie w głowie kto kim teraz będzie dla niego.

Rodziców nazywa matką i ojcem, ale już po ślubie będzie słyszał jak małżonka, Sobańska-Rutkowska, będzie nazywała ich świekrem i świekrą. Natomiast on rodziców swojej młodej żony będzie zwał cieściem i cieścią. Co ciekawe, w języku staropolskim używało się określenia rodzic jedynie dla ojca. Określenia dziadek i babka nie ewoluowały do dziś i rtm. Rutkowski nazywał ich tak samo jak my. Siostrę babki nazywano praciotką lub wielką ciotką. Brata dziadka wielkim stryjem lub wielkim wujem. Więcej komplikacji wiązało się z rodzeństwem rodziców.

Najważniejsze w tej grupie było oczywiście rodzeństwo ojca. Tam pozostawało nazwisko i prawa rodowe. Tam też było więcej podziałów. Brat ojca nazywany był stryjem, a jego żona stryjną lub stryjenką. Siostra ojca lub matki była ciotką, proste, ale już jej mąż – naciotem lub pociotem. Brat matki nazywany był wujem a jego żona wujną lub wujenką. Zdarzało się, że kuzynów ojca i matki nazywano odpowiednio stryjami i wujami. Wówczas, dla odróżnienia, tych bliższych nazywano rodzonymi.

Rodzeństwo Rutkowskiego to oczywiście brat i siostra, ale już ich małżonkowie to odpowiednio jątrew lub milej jątrewka i  siostrzanek lub swak. Dzieci brata nazywano synowcem i synowicą, zaś dzieci siostry – siostrzeńcem i siostrzenicą. Była tu jednak jeszcze jedna komplikacja. Ponieważ relacja żony Rutkowskiego, p. Sobańskiej-Rutkowskiej, do brata i siostry swojego nowego męża była dość ważna, miała ona własne dla nich określenia. Siostrę małżonka zwała zełwą a brata dziewiarzem. Rutkowski nie był zresztą dłużny i brata swojej żony nazywał szurzym, a jej siostrę świeścią. Mąż świeści był nazywany natomiast paszenogiem – to chyba najdziwniejszy twór w tym zestawieniu!

Trochę łatwiej było Rutkowskiemu przemyśleć nazwy swoich dzieci i ich przyszłych małżonków. Syna żoną będzie sneszka lub snecha (ale to chyba jak jej nie będzie lubił), zaś córki mąż to po prostu zięć. Wnuczęta będą odpowiednio wnękiem i wnęką. Lub zwyczajnie dziecięciem czy czędem.

Kuzynów nazywano, jak czasem dzisiaj, braćmi i siostrami stryjecznymi, wujecznymi lub ciotecznymi. Tych dalszych zaś przestryjecznymi, przewujecznymi…

Tak więc żyjemy w bardzo komfortowych warunkach pod względem nazewnictwa stopni pokrewieństwa. Możecie teraz odetchnąć z ulgą, albo pójść do swojej zełwy, świeści czy paszenoga i ich zagiąć ich własnym stopniem. Tylko uwaga: mogą się w pierwszym odruchu obrazić!

Współczesne nazwy wyglądają o wiele prościej: Wiki.

Dawno temu, na te nazwy zwróciła mi uwagę Katarzyna Kłosińska w audycji „Co w mowie piszczy” w Trójce. Świetna audycja! Można jej posłuchać on-line. Gorąco polecam!